rozpylaczek rozpylaczek
1197
BLOG

Mój świąteczny prezent dla nienawistników z PiS-u

rozpylaczek rozpylaczek Polityka Obserwuj notkę 37

Prowadzę tu bloga, w którym głównie nabijam się z Prawa i Sprawiedliwości. Miejsce wybrałem świadomie, wiedząc, że spotkam się z wrogością prawie wszystkich czytelników. To jak wejść na „żyletę” z szalikiem Wisły Kraków.

Wiedziałem też, że kibole PiS-u rzadko będą mi odpowiadać merytorycznie, za to często będą się dowalać do mnie. I że będą to robić w ten sam sposób, w jaki podchodzą do „zamachu smoleńskiego”, „sfałszowanych wyborów”, „zrujnowanego przez Tuska przemysłu” itd.

Ogólnie mam to w nosie (skłamałem, mam to dużo niżej), dlatego starałem się jak najrzadziej odpowiadać na osobiste zaczepki, a jeżeli odpowiadałem, to kpinami lub (gdy byłem nie w humorze) epitetami. Do kiboli trzeba przemawiać językiem kiboli.

Unikałem też pisania o sobie. Zrobiłem tylko kilka wyjątków, na przykład przy okazji 25. rocznicy strajku w Hucie im. Lenina, czy parę dni temu, gdy przypomniałem mój dawny wspominkowy tekst o tym, jak 13 grudnia 1981 wyglądał z mojej perspektywy. W takich wspominkach siłą rzeczy musiałem napisać trochę o tym, co wtedy robiłem.

W PRL, Boże broń, nie byłem bohaterem. Ale też nie byłem tchórzem. Coś tam dłubałem to tu, to tam i mam malutki udział w tym, że komunę szlag trafił. Nigdy z tego powodu nie wyciągałem piersi do odznaczeń, unikałem „akademii ku czci”, nie dbałem o ty, czy wymienia się moje nazwisko w pamiątkowych opracowaniach.

A gdy gdzieś musiałem o tym wspominać, wolałem uciekać w dowcip. Na przykład na okładce książki, którą napisałem z Witoldem Beresiem, napisaliśmy o sobie tak: „Za komuny było nam jak za cara. Nie trzeba było myśleć, bo każdy wiedział, kto swój, kto wróg, kto mądry, kto głupi, kto łysy, a kto ślusarz. Redagowaliśmy więc z kolegami podziemne pismo »Promieniści«, w którym chłostaliśmy reżim, aż dudniło, a na nas spływały stypendia w Paryżach i przeróżne Polcule”.

Piszę o tym, bo mam dla was – moi wy oszaleli z nienawiści i frustracji hejterzy – prezent pod choinkę. Prezent, który na pewno wam się spodoba.

Lubujecie się w grzebaniu w moim życiorysie i tytłaniu w gnojówce nawet tych faktów, które dla każdego porządnego człowieka są pozytywne.

Na przykład to, że kilka lat temu zostałem przez prezydenta Bronisława Komorowskiego odznaczony krzyżem zasługi.

Mój świąteczny prezent dla was dotyczy właśnie tego. Tak się bowiem składa, że to nie Bronisław Komorowski miał mnie odznaczać, ale Lech Kaczyński, tylko że nie zdążył.

Tylko dlatego zgodziłem się przyjąć to odznaczenie. Wcześniej, za prezydentury Lecha Wałęsy, a potem Aleksandra Kwaśniewskiego, odmawiałem przyjęcia jakiekolwiek odznaczenia. Bo mi na tym nie zależało, bo czułem niesmak, widząc, jak odznaczania przyznawane są hurtowo, dosłownie ciężarówkami. Bo w szkolnych latach nauczyciele wpoili we mnie zasadę:

Nie masz zasług: te co my zowiemy zasługi,

Są tylko ku Ojczyźnie wypłacone długi.

Kiedy jednak w roku 2009 zadzwonił do mnie pewien wielce zasłużony działacz „Solidarności” (tej pierwszej „Solidarności”), politycznie człowiek z innej bajki niż ja, z pytaniem czy zgadzam się, aby on wystąpił do prezydenta Kaczyńskiego o odznaczenie dla mnie – po krótkim wahaniu odpowiedziałem twierdząco.

Wytłumaczę wam, PiS-owscy nienawistnicy, dlaczego odpowiedziałem twierdząco. Otóż uznałem, że to będzie moja maleńka deklaracja szacunku dla Urzędu Prezydenta i dla całej III RP. Tak, III RP. Wiem, co mówię.

Nie głosowałem na Lecha Kaczyńskiego i bardzo źle znosiłem to, że wygrał wybory prezydenckie. Jeszcze gorzej znosiłem to, że również wybory parlamentarne wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Każda z tych rzeczy z osobna byłaby dla mnie sporym nieszczęściem, obie te rzeczy na raz były ogromnym nieszczęściem.

Ale szanuję demokrację, dlatego także Lecha Kaczyńskiego uważałem za mojego prezydenta i nie podobało mi się to, że wielu moich (dodam: o wiele bardziej – niż ja – zasłużonych dla ojczyzny) znajomych odmawiało przyjęcia odznaczeń z rąk tego prezydenta. Pomyślałem sobie, że tym drobnym gestem pokażę, że można się różnić politycznie, ale szanować demokratycznie wybrane władze.

Odpowiedziałem więc twierdząco na pytanie tego zasłużonego działacza, który wysłał do kancelarii prezydenckiej odpowiednie zgłoszenie. Zgłoszenie zostało zaopiniowane pozytywnie. Tyle, że wkrótce w kalendarzu pojawiła się data: 10 kwietnia 2010.

Tak więc, drodzy moi nienawistnicy, gdyby nie smoleńska katastrofa (dla was: zamach), to krzyż zasługi przypinałby mi prezydent Lech Kaczyński.

Cieszycie się z mojego choinkowego prezentu?

Jerzy Skoczylas

Zobacz galerię zdjęć:

rozpylaczek
O mnie rozpylaczek

Stoję tam, gdzie stało ZOMO, dziecko resortowe, dziadek z Wehrmachtu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka