rozpylaczek rozpylaczek
1860
BLOG

Słuszne obawy Jarosława Kaczyńskiego o miejsce liczenia głosów

rozpylaczek rozpylaczek Polityka Obserwuj notkę 39

Jarosław Kaczyński powiedział, że nie wie, gdzie są liczone wyborcze głosy. Użył przy tym pierwszej osoby liczby mnogiej. Raczej nie chodziło o pluralis maiestaticus, prezes PiS najwyraźniej wypowiadał się w imieniu większej zbiorowości. Może tylko swojej partii, ale najpewniej nas wszystkich, bo Jarosław Kaczyński lubi się czuć reprezentantem Ludu.

 

Jako drobinka tego Ludu czuję się w obowiązku zapewnić Jarosława Kaczyńskiego, że ja wiem, gdzie te głosy są liczone.

Wiem to od dziecka, bo uważałem na lekcjach. Jarosław Kaczyński widać nie uważał. Fakt, że przez podstawówkę i szkołę średnią spokojnie dawało się (i pewnie daje do tej pory) przejść bez znajomości szczegółów ordynacji wyborczej. Na studiach, zwłaszcza humanistycznych, było z tym już trudniej, choć ja na polonistyce mógłbym nie wiedzieć i dać sobie radę. Na naukach politycznych już bym się nie przemknął z tak rażącą niewiedzą, bo wykładowca prawa konstytucyjnego trzepał nas jak dywan w czasie wiosennych porządków. Widać Jarosław Kaczyński na wydziale prawa i administracji Uniwersytetu Warszawskiego miał bardziej pobłażliwych nauczycieli.

Ale Jarosław Kaczyński nie jest prostym magistrem prawa, tylko doktorem. Tytuł ten dostał za dysertację „Rola ciał kolegialnych w kierowaniu szkołą wyższą”. Wprawdzie były to czasy PRL-u, w którym doktoraty przyznawano często za byle co, zresztą sam tytuł tej dysertacji świadczy o tym, że ten doktorat to jedna wielka fikcja (pracy nie czytałem, ale nie przypuszczam, żeby autor napisał tam prawdę, że jedynym ciałem kolegialnym, który naprawdę kieruje szkołą wyższą jest Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, tylko pewnie lał wodę o tym, jak to na uczelniach kwitnie demokracja socjalistyczna), ale mimo wszystko promotorem tego doktoratu był profesor Stanisław Ehrlich, który powinien przypilnować, żeby jego student nie miał aż tak kompromitujących luk w wykształceniu. Nie dopilnował. Widać nie przyszło mu do głowy, że można być magistrem prawa, robić doktorat i nie wiedzieć, gdzie są liczone wyborcze głosy.

Ja, nawet gdybym przemknął przez podstawówkę, ogólniak i studia bez tej wiedzy, i tak musiałbym się tego nauczyć w pracy jako dziennikarz zajmujący się polityką. Jarosław Kaczyński wprawdzie prawdziwym dziennikarzem nigdy nie był, ale za to był redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność”. Co prawda krótko, ale trochę dziwne, że nikt w redakcji mu tego nie powiedział.

Jednak jako wieloletni szef partii Jarosław Kaczyński powinien kiedyś się dowiedzieć, jak to jest z tym liczeniem głosów. Choćby dlatego, że o „ruskich serwerach” i podejrzeniach o możliwość fałszowania wyborów różni odlotowi dziennikarze i politycy trąbią od co najmniej roku 2010 i Państwowa Komisja Wyborcza już parę razy cierpliwie to wyjaśniała. Jarosław Kaczyński widać nie przeczytał tych wyjaśnień, a Adam Hofman też mu tego nie przeczytał.

Może więc ktoś się w końcu zlituje nad biednym ignorantem i wytłumaczy Jarosławowi Kaczyńskiemu, że komputery pełnią rolę tylko pomocniczą, a wyborcze głosy liczone są przez komisje wyborcze i zapisywane na papierze? I że urzędowe ogłoszenie wyników odbywa się też wyłącznie na podstawie dokumentów papierowych?

Choć faktem jest, że nie da się wykluczyć, iż nie jest to papier polski. I nawet jak nie ruski, to dajmy na to fiński, a może nawet niemiecki.

A tusz i atrament to już na bank nie jest polski.

Cholera, chciałem obśmiać Jarosława Kaczyńskiego, a wyszło mi, że obawy prezesa PiS są jak najbardziej uzasadnione.

Jerzy Skoczylas

rozpylaczek
O mnie rozpylaczek

Stoję tam, gdzie stało ZOMO, dziecko resortowe, dziadek z Wehrmachtu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka